wtorek, 3 czerwca 2014

Rozdział 3.


Ktoś wpadł do pokoju Chena, jak gdyby prywatność była tylko słowem, które być może coś znaczy, ale nie do końca warto to znaczenie sobie przyswajać. Nagłemu otwarciu drzwi nie towarzyszył ani jęk po uderzeniu głową w futrynę – więc nie był to Chanyeol – a sylwetka wchodząca do środka była tak drobna, że to całkiem przekreślało tą możliwość. Odetchnął z ulgą.
Chłopak potrafił czasami zdezorganizować mu cały dzień swoimi idiotycznymi pomysłami; ostatnio przyszło mu do głowy, żeby śledzić Do Kyungsoo. Chen nie był samobójcą i, rzecz jasna, stanowczo odmówił… musiał jednak spędzić resztę dnia na przekonywaniu Chanyeola, że to naprawdę nie jest najlepszy pomysł. Tamten był nieugięty, a ostatecznym argumentem okazał się zbliżający wielkimi krokami mecz koszykówki z liceum z sąsiedniego miasta, w którym chciał zagrać. W całości. Bez gipsu czy rozciętego łuku brwiowego.
Kiedy jednak zobaczył, że to Baekhyun, westchnął głośno i zamknął trzymany w dłoniach podręcznik. Nie uczył się, a jedynie udawał na wypadek, gdyby ktoś – na przykład jego matka – postanowił kwestionować jego powagę w podchodzeniu do szkoły. Nie lubił, kiedy rodzicielka miała rację mówiąc, że wcale nie przykłada się do nauki. Zawsze wtedy porównywała go do tego wrednego, tlenionego idioty, który właśnie zanieczyszczał mu jego własny, osobisty tlen prątkami samouwielbienia.
- Puka się - powiedział znudzony; nie wierzył, żeby Byun mógł kiedykolwiek zdobyć się na coś takiego.
- Pieprz się - warknął Baekhyun, bezpardonowo siadając na jego fotelu obrotowym.- Ta dziwka…!
- Wiesz, skoro tak bardzo irytuje cię chodzenie do niej, po prostu powiedz dyrektorce, że nie masz na to czasu - Jongdae przewrócił oczami. - Przecież cię uwielbia.
- Co? - tamten przez chwilę wydawał się być zbity z tropu. Był to rzadki widok. - Nie, nie chodzi mi o tą… mówię o tej suce, która mnie rzuciła. Mnie. Rozumiesz?! Mnie!
  - Dotarło do mnie za pierwszym razem w szkole. I za drugim. Za trzecim nawet jeszcze bardziej, ale dzięki za czwarty. Mogłem przecież zapomnieć.
Baekhyun założył nogę na nogę (a właściwie ją przerzucił, gdyż zrobił to tak, jakby każdym gestem chciał informować świat o swojej wściekłości) i spojrzał na przyjaciela kpiąco. Nie zwracał uwagi na sarkazm w jego głosie. Zdążył już się do tego przyzwyczaić.
- Pożałuje, że się urodziła - syknął. - Nie będzie miała życia w tej szkole. Ani w żadnej innej. Tego się nie robi komuś takiemu jak ja, rozumiesz?! Ona nie ma pojęcia, jak głęboki grób sobie wykopała.
- Racja, bo ty przecież nawet nie wykopiesz dołka na trumnę dla chomika - prychnął Jongdae. - Łopata jest cięższa od ciebie. I więcej myśli - roześmiał się. - Przyszedłeś tutaj tylko po to, żeby się nad sobą użalać?
- Ja?! Ja się nad sobą użalam?! - tamten wstał i podszedł do przyjaciel z żądzą mordu w oczach. - Chyba żartujesz! Czy ja jestem jakąś pieprzoną baletnicą, która ryczy po kątach, bo jakiś bachor uderzył mnie w ramię?! Bachor niższy ode mnie o jakieś pół metra?! - nie krzyczał chyba tylko dlatego, że rodzice Chena byli w salonie piętro niżej.
- Nie, ale jesteś chłopakiem, który chodzi na zakupy z ochroniarzem - uściślił Jongdae. Nie dodawał tego, że Jongin wcale nie płakał, tylko jego kolega (ten, który miał twarz niezdradzającą żadnych emocji) musiał prawie nieść go do gabinetu pielęgniarki, bo ręka mu spuchła i nie mógł wytrzymać z bólu. Nie było w tym sensu. Baekhyun zawsze wiedział lepiej.
Czasami odnosił wrażenie, że z jego przyjacielem coś jest nie tak; wtedy zazwyczaj przypominał sobie, jak w piaskownicy zabierał innym dzieciom łopatki, a potem wmawiał im, że to nie on.
- Jestem jego mecenasem - burknął pod nosem Byun, odrzucając głowę do tyłu, aby kosmyki grzywki lepiej się ułożyły. - Ale ty nie masz o niczym pojęcia, uh. Dobra. Wybaczam ci - machnął ręką. - Skoro już się uspokoiłeś, mogę kontynuować - skrzywił się, jakby jadł cytrynę. - Ta dziwka mnie rzuciła…
- Sześć - Jongdae przewrócił oczami.
- …zamknij się, z łaski swojej - tamten spiorunował go spojrzeniem. - I niech sobie nie myśli, że ja to tak zostawię. O nie. Myślała, że jestem taki łatwy, jak ona? Phi. Myliła się - mówił chłodno i spokojnie, ale z każdym następnym słowem jego głos stawał się coraz mniej stabilny. - Tak ją załatwię, że…!
Chen nie słuchał dalszej części monologu; jedynie kiwał głową i mruczał potakiwania od czasu do czasu, co jego przyjacielowi wystarczało w zupełności. Z zainteresowaniem oglądał zdjęcia przedstawiające ważki i inne owady, które twórcy podręcznika do biologii uznali za ważne.
W pewnym momencie poczuł jednak, że ekscytacja Baekhyuna domaga się konkretniejszego poparcia. Chłopak spojrzał na niego z błyskiem w oczach, jakby oczekiwał reakcji.
- Serio? - zapytał Jongdae w ciemno, sceptycznie.
- Tak. Kiedy ta suka zobaczy, jak umawiam się z tamtą leniwą wywłoką…- Byun zachichotał, widocznie dumny ze swojego planu. - Rozumiesz to?! Wszyscy będą myśleć, że to ja ją rzuciłem! I to dla jakiejś idiotki, która nawet nie chodzi do szkoły! Jestem genialny - wyszczerzył się szeroko.
- Aż jej w pięty pójdzie - westchnął Chen. Nie do końca rozumiał, o co chodzi, ale nie miał dobrych przeczuć. Jeżeli Baekhyun był z czegoś tak zadowolony…
- A żebyś wiedzia - warknął tamten. Zaraz jednak się uspokoił. - To będzie świetne. Ta dziwka nie będzie mogła pokazać się do końca życia publicznie! Przecież nikt jej nie uwierzy, że to ona mnie rzuciła! Mogę mieć każdą! Nawet pieprzoną sierotę, która pewnie trzyma sznur pod łóżkiem! - z tymi słowami gwałtownie podniósł się i bez słowa skierował w kierunku drzwi.
Wyglądał na tak szczęśliwego, jak wtedy, gdy w przedszkolu zburzył wieżę z klocków najbardziej płaczliwemu dziecku w grupie.
- Hej, Baek, po…- Jongdae chciał go zatrzymać, ale tamten już wybiegał.
Baekhyun zawsze tak miał; pojawiał się, wprowadzał chaos, zamieszanie i podwyższał stężenie decybeli w powietrzu, po czym, jak gdyby nigdy nic, wychodził. Słyszał jeszcze, jak żegna się z jego matką.
Jongdae wyciągnął z kieszeni telefon i zadzwonił do Yifana.
- Kris? - zapytał, wiedząc, że chłopak czasami zostawia telefon u jednego ze swoich chińskich przyjaciół; najczęściej u tego niziutkiego, który nigdy nie wiedział, o co chodzi. - Nie, nie obchodzi mnie, że jesteś zajęty - westchnął. - MODELKA? Uważaj, bo uwierzę… okej. Skończ. Nie będę z tobą o tym rozmawiał - powiedział, nagle czując zmęczenie żywotem. - Jeżeli przyjdzie do ciebie Baek, spróbuj wybić mu z głowy ten jego idiotyczny pomysł, co? Jaki? Sam wolałbym nie wiedzieć…

Zamknęłam drzwi od mieszkania. Klucz schowałam do swojej wytartej torby. Służyła mi już całkiem wiele lat i nadal się trzymała. Co prawda już dawno "wyszła z mody" i większość dziewczyn w szkole patrzyła na mnie jak na jakąś nienormalną, gdy z nią chodziłam. Co za różnica.
W prawej ręce ściskałam worek na śmieci wypełniony szkłem. Musiałam wyrzucić pamiątkę po cudownej wizycie mojego korepetytora. Chyba mogę go tak nazwać. Wczoraj nie miałam już na to siły. Mimo iż nie uderzyłam w szafkę wyjątkowo mocno, uderzyłam głową. Ten dziwny szum nie opuszczał mnie aż do wieczora, więc po prostu wolałam się położyć. Przynajmniej nie musiałam myśleć o tych wspomnieniach, które leżały rozstrzaskane na podłodze w salonie. Nie wiem czy byłabym w stanie dodatkowo znieść ból głowy spowodowany łzami. Gdy się obudziłam doszłam do wniosku, że jednak nie. Szkiełka i kawałki budynków robiły swoje. Wystarczyło, że na nie spojrzałam, by kolejne łzy zaczęły spływać mi po policzkach.
Ale to było wczoraj. Dziś musiałam wyrzucić ten worek. Po co miałby stać w i tak już wyjątkowo nieuporządkowanym domu. Zepsułby harmonię czy coś takiego.
Przerzuciłam worek przez murek, po to, by usłyszeć głośny trzask i upewnić się, że śmieci wylądowały na swoim miejscu. Poprawiłam lekko spódniczkę mundurku i ruszyłam przed siebie. Szkoła. No tak, w końcu dziś środa. Dzień, w którym miałam wolne od pracy i mogłam pójść do tego siedliska snobów. Tyle dobrego, że raczej pozostawałam niezauważona przez większość. Nie pasowałam do tamtejszego środowiska. Niby zwykła publiczna placówka, ale nawet na progu dało się wyczuć różnicę. Nie chodziły tu zwykłe dzieciaki. A przynajmniej za takowe się oni sami uważali. Większość przemierzała korytarze z głową podniesioną do góry, patrząc na każdego z politowaniem. Węszyli zagrożenie. Przecież ktoś mógł mieć nowszy model smartfona czy torebki. Nie do pomyślenia!
Droga do szkoły zajęła mi piętnaście minut. Standardowo chciałoby się rzecz. I tak będę jedną z pierwszych w szkole. Nie mając samochodu, prywatnego szofera czy nawet pieniędzy na bilet na autobus byłam zmuszona przychodzić w szkoły wcześniej. Komu by się chciało przyjść do szkoły pół godziny wcześniej.
Wyciągnęłam identyfikator i pokazałam go siedzącemu przed drzwiami chłopakowi. Zapomniałam o nim. Spojrzał najpierw na kartonik a potem na mnie, sprawdzając dokładnie każdy milimetr mojej twarzy. Nie mógł dopuścić, by ktokolwiek obcy wszedł do budnyku. Spuściłam wzrok. Czułam się wyjątkowo niekomfortowo, gdy chłopak skanował moją twarz swoimi wielkimi oczami. Przyprawiał mnie o ciarki za każdym razem. Po chwili jednak skinął głową i nacisnął przycisk odblokowujący przejście. Dopiero znajdując się za drzwiami odetchnęłam z ulgą, uświadamiając sobie, że przez moment nie oddychałam. I to jest uczeń?
Przemierzałam spokojnie korytarz szukając klasy, gdy poczułam uderzenie w lewe ramię. Syknęłam. Spojrzałam za siebie, by zobaczyć moment, w którym osoba, która mnie potrąciła zatrzymuje się gwałtownie i odwraca ze zmartwioną miną. Biały fartuch zawiał za nim, gdy szybkim krokiem podszedł do mnie. Plakietka na jego piersi mówiła "Kim Joonmyun - Pielęgniarz".
- Oh, mój Boże! Czy coś ci się stało? Zabolało, prawda? Uderzyłem cię. Przepraszam. Słyszałem jak mówiłaś "ała"... - mężczyzna zaczął szybko. Machał przy tym wyjątkowo dużo rękoma. Spojrzałam na niego zdziwiona. Potem zerknęłam na swoje lewe ramię. Nawet jeśli miałam tam jakiegoś siniaka był doszczętnie zasłonięty przez bluzkę. Nie zasłaniała ona jednak całej ręki, na której widoczne były skaleczenia od szkła. W duchu przeklnęłam, wiedząc co się stanie. Oczy Joonmyuna oglądały dokładnie wszystkie widoczne części mojego ciała, gdy nagle jego wzrok zatrzymał się właśnie na tych drobnych rozcięciach. - Co ci się stało?! Dlaczego tyle tego na sobie masz? Napadli cię? Przewróciłaś się? Boże, nie mów mi, że to się stało kiedy cię uderzyłem!
Mężczyzna złapał się za głowę. Jego oczy były szeroko otwarte.
- Właściwie to nie, ja po prostu...
- Wiem! Chodź, chodź! Mam na to idealne lekarstwo! - I w tym momencie zostałam pociągnięta. Doskonale wiedziałam gdzie zmierzamy. Do osławionego gabinetu pielęgniarskiego. Nawet w mojej krótkiej szkolnej karierze udało mi się tam zawitać co najmniej dwa razy.
Pielęgniarz wepchnął mnie do środka i posadził na kozetce. Sam zaczął grzebać w swojej szafce przepełnionej różnymi buteleczkami. Po jakiś pięciu minutach odwrócił się trzymając w dłoniach cały asortyment - jakąś brązową buteleczkę z podejrzanym napisem "Asoliuminum", wodę utlenioną, maść na skaleczenia, bandaż i witaminę C.
- Przepraszam, ale może zaszczypać! Nie wiadomo czy nie wdarło ci się tam jakieś zakażenie. Oj, nie, nie. Odpukać! - Pociągnął moją rękę, tak by mieć łatwiejszy dostęp do drobnych ranek i polał je obficie wodą utlenioną, która już po chwili zaczęła tworzyć na podłodze małą kałużę. Obserwowałam zaciekawiona jak... nie działo się nic. Mimo to mój widok został nagle zasłonięty przez rękę Joonmyuna. - Nie patrz, nie patrz! Będzie mniej bolało! Nie chcemy przecież żebyś zemdlała, prawda?
Westchnęłam. Przynajmniej chciał dobrze. Już po chwili miałam całą rękę zabandażowaną od góry do dołu. Tak ciasno, że zaczęłam martwić się o to czy krew aby na pewno ma szanse w niej krążyć.
- A teraz połknij to. - Miał na myśli wyjątkowo zielony płyn w białym, plastikowym kubku. Spojrzałam na to niepewnie. Kubek wypełniony był do połowy. Domyśliłam się, że pochodzi on z tej dziwnej brązowej buteleczki. - Dzięki temu będziemy mieć pewność, że na pewno nie masz żadnego zakażenia. Wiesz... Wewnętrznego. Pij, pij. To tylko witaminki! Samo zdrowie!
Niepewnie sięgnęłam po kubek i zbliżyłam go do ust. Nie pachniało to zbyt zachęcająco. Jak się przekonałam, smakować też raczej nie miało. Odstawiłam kubek, a w moich oczach zaczęły błyszczeć łzy. Zaczęłam gwałtowanie mrugać żeby pozbyć się zarówno ich, jak, jeśliby się udało, smaku witaminek pielęgniarza. Spojrzałam na niego, a on tylko uśmiechał się do mnie, wyciągając na swojej dłoni kilka żółtych tabletek. Wzięłam je do ręki i połknęłam szybko.
- Od razu mi lepiej na sercu, gdy jestem pewien, że teraz któryś z moich pacjentów jest bezpieczny! Ale teraz jeszcze tylko formalności. Twoje imię? - Joonmyun odwrócił się na krześle w stronę swojej kartoteczki. No tak. Musiał zapisywać wszystko co działo się z uczniami. Nawet coś tak drobnego jak skaleczenia.
- Kahee. Cho Kahee.

1 komentarz:

  1. Co ja mogę więcej powiedzieć? Cudowne! Suho uwielbiam jeszcze bardziej niż Baekhyuna. A skoro już o nim to i jego planie...wiedziałam ,że tak będzie. Ale podoba mi się. Mam nadzieję ,że nasz kochany Byun zrobi jeszcze jakąś wybuchową akcję ,bo tylko ta no czekam! Mam tylko jedna uwagę: WIĘCEJ CHŁOPAKÓW!

    OdpowiedzUsuń